Średnio primaaprilisowy był to rajd. Na serio wzięli go uczestnicy, pojawiając się na miejscu zbiórki ze śmiertelnie poważnym zamiarem wzięcia w nim udziału. Na serio wzięła go pogoda, fundując nam być może pierwszy prawdziwie wiosenny dzień w tym roku.
Na serio bolą mnie po nim wszystkie zacne dolne części ciała.
Ale do rzeczy! Plan był prosty:
1. Zbiórka
2. Zgarnięcie po drodze ekipy lubońskiej
3. Wio do Rogalina
4. Wio do Poznania
Proste plany lubią się jednak komplikować 🙂 Teraz już wiemy, że Luboń to metropolia i hasło „spotkajmy się pod McDonald’sem” nie jest hasłem bezpiecznym. Statystyka mówi nam również, że jeśli w trasę wybiera się około 20 osób, ktoś w końcu zaliczy glebę. Ale żeby na pierwszych 200 metrach? Przy okazji tej gleby możemy mówić o pierwszym w nowożytnej historii Halnego zamachu! Zarząd bardzo sprytnie postanowił pozbyć się raz na zawsze upierdliwej ostatnio Komisji Rewizyjnej ( czyżby na mocy rozpalającej ojczyznę dyskusji o konieczności istnienia Ciał Nadzorczych?). Ale, parafrazując klasykę, jaka Komisja taki zamach 🙂 Mamy nadzieję, że odbudowa wzajemnego zaufania ( ku chwale Klubu ) będzie możliwa.
Droga do Rogalina upłynęła nam pod znakiem przepięknej pogody i plecaków spadających z bagażników – rowery podskakiwały na leśnych ścieżkach, wiaterek szumiał wśród drzew, bajka. Nie zawiódł nas również niedawno oddany ponownie do użytku pałac w Rogalinie – ekipa, która zdecydowała się na jego zwiedzanie stwierdziła zgodnie, że było warto ( autorka tego tekstu potwierdza osobiście – super sprawa!). Trochę pod górkę ( dosłownie oraz metaforycznie ) poszło na szukanie słynnych dębów rogalińskich. Halny nawet w kompleksie pałacowo – ogrodowym nie może się powstrzymać przed pójściem „na szagę”, wśród cywilizacji wychodzi nam to jednak dużo gorzej… Tak, znalezliśmy dęby. Część z nas znalazła.
Foto: Karolina Pieczyńska
Grupa, która w Rogalinie odłączyła się od nas, popełniła błąd życia. Zostaliśmy zaproszeni do Radka, na „herbatkę u jego rodziców”. Moje rozumienie słowa „herbatka” zmieniło się dziś na zawsze. Pamiętajcie, by nigdy nie odmawiać „herbaty”. W tej części Wielkopolski po tym słowem kryją się:
• Blacha świeżo upieczonego ciasta
• Czekolada
• Galaretki
• Kiełbasa
• Jajka
• Warzywka
• Chleb
• Domowej roboty smalec
• Domowej roboty masło
• Domowej roboty kwaśne mleko
• Domowej roboty twaróg
• Truskawki
To wszystko popite… herbatką. Przedtem jeszcze jedna wywrotka – tym razem nie zamach, a bohaterska próba ominięcia Pani z wózkiem. Zarówno Pani, dziecko jak i rowerzystka ( na szczęście ) nie ponieśli większych obrażeń.
A potem? Z pękatymi brzuchami i zerową motywacją do dalszego pedałowania popędziliśmy dalej – słońce dawało nam wyraznie znać, że nie poczeka i zaraz zajdzie, przed nami natomiast było wciąż 30 km pedałowania. Wykorzystaliśmy je dobrze – Ulka pokazała nam:
• Jak robi się selfie w trakcie jazdy
• Jak postuje się selfie na fejsie – w trakcie jazdy
• Jak dodaje się hashtagi do posta. W trakcie jazdy 🙂 ( post możecie podziwiać w fejsowej grupie Halnego, jako dowód prawdziwości moich słów )
Z tyłkami coraz bardziej obitymi przebiliśmy się przez mocno wyboisty i „urozmaicony” odcinek trasy, na który część z nas zaczęła już lekko kląć – szuter, piach, błoto no i za ciemno na kolejne selfie.
Grupa ostatecznie rozpadła się na pętli Starołęka – pożegnaliśmy się z tymi, którzy swoje naprawdę obolałe siedzenia wtaszczyli do tramwaju. Reszta, mniej lub bardziej łamiąc przepisy prawa drogowego, dotarła do domu na rowerze, dobijając tym samym swoje już i tak dość obite tyłki.
Wszyscy będziemy dziś spać smacznie jak dzieci 🙂 Dobranoc!
Marta Brylewska