Relacje

Rajd „Październikowy”
Góry Sowie i Kamienne
17-19.10.2003

Środek nocy, ponury dworzec, zepsuty, stary neon, ludzie z dziwnym błyskiem w oczach....

To nie jest fragment jakiejś powieści kryminalnej, tak od wielu lat rozpoczynają się niezapomniane chwile, dla tych odważnych, którzy zdecydowali się wybrać na rajd z naszym klubem.

Na dworcu krótkie powitanie, znaczki rajdowe na pierś, żółte rajdowe szaliki na szyje i można ruszać. Kilka godzin w pociągu i jesteśmy. Ekipa, która zdecydowała się na trasę z Srebrnej Góry opuszcza pociąg już o 5-tej Reszta gotowych na dość ambitną trasę przez prawie całe Góry Sowie jedzie dalej. Ja należałam do tej pierwszej grupy. Wysiadamy na bardzo małym i ciemnym dworcu i zaczynamy szukać pociągu, który miał nas wieźć dalej. Przebieramy na drugi peron, a tam dwa pociągi, z których jeden właśnie... odjeżdża. Tylko czy to jest ten „nasz”? Nie było czasu zastanawiać się nad tym, bo nagle pociąg, mimo, że odjechał już jakieś 50 metrów od stacji zatrzymał się. Wygląda w niego jakiś brodaty mężczyzna i krzyczy: „A wy dzie?” Z tego wszystkiego zapomniałam, gdzie właściwie mieliśmy jechać, ale od czego jest rajdowy informatorek. Okazało się, że jest to właściwy pociąg, więc przez jakieś krzaki i błota dobiegliśmy do niego. Ledwo chwilkę ochłonęliśmy druga przesiadka. Przez nasze bieganie po polach, pociąg był trochę spóźniony, no a my razem z nim, w tym przypadku na autobus. Wbiegamy na mini dworzec autobusowy, a tam trzy autobusy już grzeją silnik gotowe do odjazdu. Wpadamy to pierwszego z nich - to ten. Wreszcie można chwilę odpocząć. Jeszcze tylko kilkadziesiąt minut i jesteśmy na szlaku. Wreszcie. Momentalnie mija niewyspanie, zmęczenie, złe humory. Jesteśmy w górach!

Góry Sowie przywitały nas pięknie. Gdy zaczynaliśmy wędrówkę właśnie wschodziło słońce, oświetlając liście, we wszystkich jesiennych barwach. Było cudnie. Lekki mrozik, śwież poranne powietrze i te kolory...

Po jakiejś pół godzinie docieramy do schroniska. Mimo, ze jest jeszcze bardzo wcześnie. Właścicielka wstaje i robi nam herbatę. Jemy więc szybkie śniadanie i ruszamy w drogę. Pogoda i widoki właściwie przez cały czas są wspaniałe. Momentami, mimo, że nie jesteśmy wysoko, widzimy pod nami mgłę. Po drodze podziwiamy (niestety tylko z zewnątrz) twierdzę srebrno górską, wdrapujemy się na wieżę widokową (Kalenice). Dość wcześnie docieramy do schroniska Zygmuntówka, gdzie część z nas nocowała. Tym razem ze względu na sporą liczbę chętnych na tą trasę spaliśmy w trzech miejscach, w tym schronisku i w dwóch gospodarstwach agroturystycznych. W tym, w którym ja byłam właściciel udostępnił cały swój dom, łącznie z wyposażoną kuchnią i ... garem gotowanych ziemniaków.

Kolejny dzień to jeszcze piękniejsza pogoda. Błękitne niebo i słońce, które grzało tak mocno, że mimo mrozu szliśmy bez kurtek. Naszym celem jest schronisko Andrzejówka. Po drodze „zdobywamy” Wielka Sowę, zwiedzamy też podziemne miasto Osówka, gdzie przewodnik mnoży niesamowite opowieści, by na końcu przestraszył nas wielki „gacoperz” z plastiku. Całą drogę towarzyszył nam piękny wyrzeł waimarski, którego zabrał jeden z uczestników. On nigdy się nie męczył. Ach, gdyby tak mieć cztery nogi... Idziemy dalej, idziemy i idziemy. Robi się ciemno, a my wciąż idziemy. Nie jest to właściwie nic nowego na rajdach. Właściwie na każdym latarka jest niezbędna. I wreszcie widzimy schronisko. To kolejny wspaniały moment na takich wyjazdach. Na mecie są już prawie wszyscy. Krótkie powitania, ale trzeba się spieszyć, bo za chwile zacznie się podsumowanie rajdu. Będą konkursy np. wyciąganie jabłka z miski pełnej wody zębami, przekładanie surowego jajka pod ubraniem, odgrywanie scenek podrywu, układanie wierszyków o żółtym szaliku. To wszystko przeplatane piosenkami. Zabawa trwa do rana. Ostatni idą spać koło 5-tej. Kolejny dzień to już tylko krótka (lub trochę dłuższa) trasa do pociągu i trzeba wracać. Ale nic to, za miesiąc następny rajd.

Kasia Durska

<< powrót

© 2008 - 2012 Akademicki Klub Górski „Halny” Poznań