Relacje

Rajd „Śniezny”
Karkonosze
07-09.12.2001

Dwa oblicza Karkonoszy

I.

Wiatr. Niesamowicie silny wicher, przewalający przez grań miliony lodowych igiełek. Śnieg jest wszędzie - na ziemi, świerkach, dookoła nas, na nas. Wilgoć z chmury osadza się na wszystkim, od razu zamarzając i tworząc fantazyjne sople. Na pomponie, trokach, sznurkach, brwiach i rzęsach. Kurtka trzeszczy przy każdym zgięciu ręki, kaptur furkocze chcąc polecieć w siną dal. Widać jedynie najbliższą tyczkę na szlaku. No i drzewko, pod którym siedzimy razem z Pi i jemy obiad. Chleb troszkę zmrożony, pasztet i serek nie chcą się dać rozsmarować. Ale miło tak sobie siedzieć w cieplutkiej kapocy i patrzeć na to zimowe widowisko. Dziś pogoda jest niezmienna od samego rana, kiedy to wyruszyliśmy z Przełęczy Okraj. O schronisko na Śnieżce prawie się potknęliśmy, byliśmy tam zresztą pierwszymi gośćmi od dwóch dni. Na Równi pod Śnieżką szlak był trochę przetarty przez ratraki. Ale już na Słoneczniku zapadaliśmy się co rusz po pas. I tak miało być do wieczora.

Do schroniska „Odrodzenie” doszliśmy jako pierwsi, choć było już prawie ciemno. Wkrótce zaczął docierać główny peleton, który spotkał zadymkę na szlaku ze Szklarskiej Poręby przez Szrenicę. Wszyscy wyglądali jak firmowy bałwan ze znaczka rajdowego.

II.

Następnego dnia wracaliśmy tą samą trasą, chcąc raz jeszcze wejść na pogodną tym razem Śnieżkę. Nad nami lśniło błękitne niebo, śniegu było po pas, a wszystko dookoła pięknie przystrojone w lodowe koronki. Kto by się spodziewał, że wczoraj jedliśmy obiad w takim pięknym miejscu. Spod białego puchu przebijały co jakiś czas ślady naszej wczorajszej walki. Bliżej Śnieżki trakty były już udeptane przez rzesze ludzi dążących na szczyt. Słońce wychodząc nieśmiało zza grzbietu podświetlało scenerię ostrymi poziomymi promieniami. Śnieg z powbijanymi weń lodowymi igłami skrzył się w jego świetle, drzewa przybierały bajkowe kształty. Lodowe falbanki i porosty lśniły lekko nadtopione ciepłem dnia. My zaś zachwycaliśmy się tą piękną scenerią.

Jednym rzutem oka można było ogarnąć góry od Izerów na zachodzie po Rudawy Janowickie na wschodzie. Doliny zasłane były chmurami, które wyglądały niczym rozległe spienione morze. Na Śnieżce czekała na nas kolejna atrakcja. Budynki pokryte były ze wszech stron grubą warstwą zlodowaciałego śniegu, niczym lukrowane pierniki. Po prostu bajka. W schronisku spotkaliśmy Halniaków, którzy wyruszyli w góry dopiero dziś. Wszyscy byli pod wrażeniem zimowego uroku gór.

Dojście do Strzechy Akademickiej, gdzie miała się odbyć meta, nie zajęło nam już wiele czasu. Tam, przy dźwiękach gitary i rzężeniach kobzy bawiliśmy się jeszcze długo po północy.

Gór tuż po zadymce nie da się porównać z niczym. Podobnie jak łyku wysokoprocentowego, słodkiego „Jägermeistra” podczas zadymki.

Jarek Kozianowski

<< powrót

© 2008 - 2012 Akademicki Klub Górski „Halny” Poznań