Relacje

Rajd „Październikowy”
Góry Bialskie, Masyw Śnieżnika
27-29.10.2000

Śnieżnik nocą, czyli Blair Witch & Halny

Zaczęło się z pozoru niewinnie, w nocy z piątku na sobotę na oświetlonym poznańskim dworcu. Ponad czterdzieści osób uciekło od biurek i komputerów, sal wykładowych i akademików. Wreszcie Rajd. Ale pierwszy sygnał, będący zapowiedzią dalszych zdarzeń, już się pojawił. Niektórych z górolubów zastanowił krótki komentarz w opisie jednej z rajdowych tras, najwyraźniej przeznaczony dla wtajemniczonych. Zdradzał on jedynie tyle, iż finał wyprawy na Śnieżnik może odbyć się „późnym popołudniem”, po dziesięciu godzinach; była też mowa o latarkach. I o będącej rezerwatem puszczy.

Na poczatek rozgrzewka. Jak wiadomo, w pociągu pełnym starych i nowych znajomych trudno o senność, tym bardziej, że to początek halniackiego sezonu i niejeden plecak czy *tex domagał się prezentacji. Podobnie jak pary nowiutkich butów. No własnie, prosto ze sklepu... A kiedy w Kłodzku, z niedospanym animuszem przesiadaliśmy się do nieprawdopodobnie zatłoczonego przez nas samych autobusu, każdy już powinien był wiedzieć, co dalej.

Co tu dużo mówić, zaproponowano tras bez liku, ale droga na Śnieżnik tylko jedna. Kilkanaście osób nie miało na razie wątpliwości, gdzie dokładnie spędzić ten mglisty i dżdżysty dzień. Dzień, a może trochę więcej - kto więc oprze się pokusie... Nie oparła się także część grupy „trzydniowej”, z którą spotkaliśmy się już przy Jaskini Niedźwiedziej. Niech żałuje, kto tam nie był, bo zwiedzenie tego przybytku okazało się wielce, hm, pouczające. Tekstów pani Przewodniczki w całej okazałości przytoczyć nie sposób. Pokrzepieni, wyszliśmy. A potem dziury w chmurach łudzące niebem, tak, żeby z ochotą wydrzeć na szczyt.

Nie wystarczyło tego nawet do schroniska. Godzina 14 - 14.30, Śnieżnik: zimno, mokro i prawie ciemno. Ale co tam, jesteśmy górą, no i „mamy zasięg” komórkowy. My, czyli ośmioro niedobitków z dwójki i trójki - reszta zniknęła we mgle. Nie pozostało nic innego, jak również zanurzyć się w przygranicznym błotku, gęsiego, a potem odpędzać przedwczesne pogłoski o nocnym w nim pozostaniu. Chyba dwugodzinny, nużący przez niewyspanie marsz w nowiutkich jak papier ścierny butach...

Dotrzeć do przejścia granicznego - to przede wszystkim. Zamknięta budka a przy nim „nasze” dziewczyny wraz z organizerką Agnieszką, która jednak poczekała. Dwie inne ekipy już poszły do Bielic, tam gdzie meta i jedzenie. Pytanie, tylko: jak się tam dostać?! Po deliberacjach nad mapą wiedzieliśmy, że nie ma już szans na przejście źle oznakowanej puszczy, że trzeba znaleźć inne ścieżki. Gdy doszliśmy do wiaty na przełęczy, ostatniej flanki cywilizacji, zrobiło się już całkiem ciemno. Zbici w kolumnę, przy chwiejnym świetle latarek rozpoczęliśmy walkę z zabłądzeniem.

Trafiliśmy w Trójkąt Bermudzki. Dziesiątki skrętów, skrzyżowań, łuków. Wchodziliśmy na asfaltową drogę, żeby z niej zawracać, a potem z trudem orientować mapę według terenu. Nawet gdy wiedzieliśmy, gdzie akurat pośród zimnego mokrego lasu jesteśmy, wieczorne godziny się przedłużały. Pozostawała jeszcze nadzieja, że spotkamy którąś z pozostałych ekip - przecież niby szliśmy tą samą drogą! Niemal jak obsesja pojawiała się myśl, że gałęzie na drodze to ich znaki dla nas, że gdzieś tu są (potem okazało się, że druga grupa też „znajdowała” strzałki). Nie miała zasięgu żadna z pięciu komórek, nie można było skontaktować się ani z nimi, ani z resztą w Bielicach. Nie było raczej szans, żeby zamknąć się w przewidywanych 30 km drogi. A nogi systematycznie dawały o sobie znać, bo buty powoli dokonywały istnej masakry.

Ale w końcu się udało. W naszej jedenastce samorzutnie ukonstytuowało się kierownictwo, zaopatrzone w busolę. Wiedzieliśmy, że trzeba się trzymać jednej opcji trasy, choćby jedna po drugiej. Pocieszaliśmy się, że nie ma tu śniegu, piargów ani żadnych przepaści na kilku tysiącach metrów. Humor dopisywał na tyle, na ile to było możliwe, w każdym razie nikt nie miał ochoty rozkładać śpiwora pod drzewkiem. Gdy w upiornie mglistej ciemności zamajaczyło światełko, dochodziła 22. Jeszcze trochę i ostatni wysiłek - zbiorowe zdjęcie pod tablicą BIELICE, a potem powitania i wyjaśnienia...

Ania Weres

<< powrót

© 2008 - 2012 Akademicki Klub Górski „Halny” Poznań